sobota, 29 listopada 2014

Kolorowy świat Łemkowskiej Watry

Gdy wszedłem w dolinę w której zakwita co roku Łemkowska Watra, i zobaczyłem łąkę kolorowych namiotów, poczułem się z jednej strony wśród swoich, a z drugiej zdziwiony, że jest aż tylu chętnych do mieszkania w namiotach.
Bo tam, skąd przybyłem stał tylko jeden namiot na całej górze.

 


Wokół kolorowi sympatyczni ludzie
   

  

  

Dziś 29 listopada. A więc Ceromancja, czyli obrzędy andrzejkowe.

Przewidywaniem przyszłości z figur powstałych po wylaniu na wodę roztopionego ołowiu i cyny, zajmowano się już we wczesnym średniowieczu. Interpretując symboliczne kształty, uzyskiwano odpowiedzi na pytania z różnych dziedzin życia. W wiekach późniejszych ołów oraz cynę zastąpił łatwiej dostępny i bezpieczniejszy wosk pszczeli, któremu przypisywano cechy magiczne. Z czasem Ceromancja ( z gr. cero – wosk) stała się rodzajem zabawy w czytanie przyszłości.
W naszej tradycji zachowała się jako główny element wróżb andrzejkowych. Uczestnicy wieczoru wróżb leją na wodę roztopiony wosk i oglądają powstałe figury, wypatrując w nich przeważnie postaci przyszłego męża lub żony. Ważne jest to, aby wosk był czysty i roztopiony na ogniu zapalonym siódmą zapałką. Nie wszędzie jednak lanie wosku jest zabawą.
Taką samą ceremonię wróżebną uprawiają kapłani tajemniczego kultu voodoo. Rytuał odbywa się nocą, a w woskowych figurach ukazują się postaci z magicznego świata duchów.


piątek, 28 listopada 2014

Łemkowska Watra w Żdyni - dzień pierwszy

Łemkowska Watra, to są niepowtarzalne dni. Jednocześnie wstaje poranek w zajebistym świecie. ( Nie przestrzegam niektórych norm społecznych)
A także jarmark, odpust, spotkania rodzinne, wspominki, smutek i radość, muzyka i kolorowy świat. Nie da się tego opisać. To niemożliwe. Trzeba tu zaistnieć.
   
   
   
  


i kolorowi znajomi ludzie.
   

  



Drugi rok z rzędu nie padało, pomimo bardzo poważnych chmur. Nie da się odebrać atmosfery Watry, bez pobycia tu od świtu do nocy. A nocne życie wrzało! Wtedy dopiero się działo! Nocami było głośno i radośnie. Niech kolejne zdjęcia przemówią.

czwartek, 27 listopada 2014

32 Łemkowska Watra

Starsi zaczynają mówić o Stalinie. Jemy, pijemy. Bardzo smaczne jedzenie przywieźli z Ukrainy. Starsi mówią o Stalinie i o wojnie ma się rozumieć. Młodzi się zmywają. Ja także się zmywam, po pierwsze primo, młodo się czuję, a po drugie primo, w tym tu i teraz porobiło się interesująco na niebie, jakieś zdjęcie wykonam.
  
 

Wracam, a starsi już mają nieco w czubach i dalej rozmawiają o Stalinie. Ile można o Stalinie gadać? Przecież to przeszłość, a przeszłości się nie zmieni. Oraz jej już nie ma.
Nic się nie odzywam, bo po co? Znowu jem, piję, jeszcze ogórkiem przegryźć, przeżuwam spokojnie i odbieram w głowie zasadnicze pytanie: - czy wiesz kim jesteś?

Czuję się łowcą chmur 
Wolnym człowiekiem
chwilami jestem dzieckiem,
przy okazji zadowolonym Łemkiem,
poszukiwaczem Liczb Planetarnych,
dziewiątką z daty urodzenia,
mój osobisty kod liczbowy to 244700,
jestem liczbą 55 i 11 z gematrii, czyli z obu imion i nazwiska,
jako zioło mniszkiem - dmuchawcem,
pokrewne drzewo to jarzębina,
z Kalendarza Majów wynika kin jak na stronie tytułowej bloga. Gdy pomnożymy rok Wenus (225) przez Fibo (0.618) otrzymujemy wynik 139.
Prawie na końcu jest znak zodiaku.
(O numerologii i liczbach napiszę jakiś fajny post jeszcze w tym roku).
Oraz czuję się także indywidualnością tak jak każdy.

Tylko u „każdych” ich indywidualność nie może się przebić przez twardą skorupę uwarunkowań. Po dojściu do tej niepospolitej prawdy ponownie odszedłem fotografować chmury, a także rozważać czy moja osobista skorupa uwarunkowań jest dostatecznie miękka.
   

 

środa, 26 listopada 2014

Tożsamość narodowa Łemków

Przyjeżdżają kolejni goście, z estrady dobiegają próby mikrofonów i głośników. 
     



Łemkowie stanowią odrębną grupę etnograficzną.
W latach siedemdziesiątych XIX stulecia miała miejsce w regionie karpackim masowa emigracja do Ameryki. Za ocean wyjechała blisko połowa populacji Karpat.
Dotyczyło to także Łemków. Na emigrację wyjechali jednak przeważnie ludzie najbardziej dynamiczni i przedsiębiorczy....

Przedwojennej granicy pomiędzy Bojkami i Łemkami nie da się ściśle wytyczyć. Jedni uważają, że przebiegała ona przez Wielki Dział, te dwa światy dzieliła na przykład przełęcz Żebrak, inni są zdania że granica była dalej na wschód wzdłuż rzeki Solinki.
Dziś Łemkowie zamieszkują Dolny Śląsk i Ziemię Lubuską, Słowację, oraz Ukrainę. Mieszkają także na Bałkanach ( Serbia, Chorwacja, Bośnia, Słowenia ) a także są w USA i Kanadzie.
             Wiek XX był dla Łemków tragiczny.
Jako naród przegrali w XX wieku właściwie wszystko, co mogli przegrać. Przykre to stwierdzenie, ale prawdziwe.
         Społeczność Łemków osłabiają podziały wewnętrzne. Część Łemków uważa się za cząstkę narodu ukraińskiego, w ramach którego chciałaby zachować odrębność regionalną. To są „Ukraińcy”. Druga część Łemków separuje się zarówno od Ukrainy, jak i Polski. To „Rusini” albo „Autonomiści”.

Podziały.
O tych podziałach pisał esbek w raporcie MSW z 1982 r.:
Podzielona łemkowska grupa etniczna, umożliwi nam bardziej skuteczne zwalczanie rdzennie ukraińskich elementów nacjonalistycznych. Powszechnie znana metoda „Dziel i rządź” daje nam szersze możliwości odpowiedniego programowania, inspirowania i kontroli operacyjnej elementów nacjonalistycznych w obu środowiskach.
O pierwszej wojnie światowej i obozie Thalerhof pisałem w ubiegłym roku.
Druga wojna była jeszcze gorsza. W latach 1945-1946 dwie trzecie Łemków z Polski zostało wysiedlonych do ZSRR.
Pozostałych Łemków deportowano w 1947 roku na ziemie zachodnie i północne. W sumie wyrzucono z ojcowizny 150 tysięcy ludzi. Odbyło się planowe rozsiedlanie, aby rozerwać więzi rodzinne. Czerwonej Polsce zależało na wynarodowieniu. Przez wiele lat nie wolno było wracać na ziemie przodków.

Część Łemków zdołała powrócić na Łemkowynę, dokonując niekiedy heroicznego wysiłku. Na północnych stokach Karpat, na terytorium historycznej Łemkowyny, Łemkowie stanowią obecnie kilkuprocentową mniejszość.
Obecność Łemków na ziemi przodków jest jednak solą w oku dla niektórych nowych mieszkańców tego regionu.
          Wydany w 1949 r. Dekret o przejęciu na własność Państwa niektórych nieruchomości ziemskich ….. w niektórych powiatach, nie obejmował lasów. Zostały one przejęte nieprawnie przez administrację, która nie zmieniła zapisów w księgach wieczystych. Dalej w zapisach figurują dawni właściciele. Po roku 1989 umożliwiło to rodzinom łemkowskim starania o zwrot majątku. Administracja w większości przypadków blokuje te starania, przedłużając postępowanie sądowe w sprawach.
           Łemkowie wysunęli postulat, aby w miejscowościach, gdzie mieszka więcej Łemków, tablice z nazwami miejscowości były dwujęzyczne. Wywołało to silny opór ze strony części Polaków.
Jednak przeforsowano ustawienie dwujęzycznych tablic w siedmiu miejscowościach. Akt ten dokonał się zgodnie z prawem, jednak tablice są ciągle niszczone.
Na Słowacji dwujęzyczne nazwy miejscowości nie wywołują takiej sensacji, a istnieją w wielu wsiach. Z tego wynika, że Słowacy są bardziej tolerancyjni od Polaków. Albo Polacy są fanatykami. Zostali zaprogramowani przez komunistów i tak trzymają. Dla większości Polaków bowiem, Łemkowie są Ukraińcami. Natomiast istnienie wśród Łemków autonomistów, albo opcji karpatorusińskiej
wywołuje z kolei nieufność Ukraińców. Łemkowie są więc zawieszeni w przestrzeni międzynarodowej.
        Ukraińcy uznają natomiast wszystkich Łemków za swą grupę regionalną. Łemkom potrzebne jest porozumienie ponad podziałami, tak samo jak Polsce potrzebne jest porozumienie ponad podziałami z Ukrainą.
Do mnie trafiają słowa Bohdana Halczaka ( dr. hab. Uniwersytet Zielonogórski) : Heimatland – Łemkowyna, Vaterland – Ukraina.

Jednak poczucie tożsamości narodowej to osobiste i niezbywalne prawo każdego człowieka.
Postępuje proces asymilacji Łemków w obcym otoczeniu, zatracają oni swą regionalną specyfikę.
Na temat asymilacji mogę coś od siebie powiedzieć.
 
Gdy matka, lub babcia opowiadała o dawnych dziejach i swym pochodzeniu z Karpat, słuchałem tego, jak bajki o żelaznym wilku.
Mówiąc krótko, było mi dobrze tam, gdzie byłem, a tradycję miałem gdzieś.(Buntownik)
     Teraz owszem, odezwał się zew krwi, ale czuję się także wolnym człowiekiem, czuję się obywatelem wolnego świata, tej globalnej wioski bez granic. Polak, Niemiec, Rosjanin, to są kolejne nazwy więzienia w którym spędzasz życie. Nie są to nazwy nieba.
      Identyfikacja z rasą, czy narodem odchodzi w przeszłość.
Przecież to z tego powodu wybuchają wojny. Nadciąga epoka indywidualnego rozwoju, epoka ludzi zdolnych do realizowania w życiu własnej drogi. 
Nadchodzi epoka wolnych ludzi.

32 Łemkowska Watra

Dotarłem na miejsce. Stawiam dom obok znajomych z Tarnopola i idę się przejść. Wszędzie przygotowania do jutrzejszego otwarcia.
   

  

 

   

   

Wejściówka na trzy dni staniała w tym roku – 40 zł. Zapada zmierzch, siedzę w większym towarzystwie, słucham opowieści z Ukrainy niewesołych niestety. Ciszę zakłóca terkot wielkiego agregatu prądotwórczego, który właśnie ruszył, a jestem po sześciu tygodniach ciszy. Odzwyczaiłem się od hałasu.

wtorek, 25 listopada 2014

Skwirtne

Upał. A nawet kulminacja upału. Parno.
Przy sklepie uzupełniam płyny w organizmie. Wychodzi przed dom mój znajomy Łemko. Poznaliśmy się w ubiegłym roku. On tak wygląda jak jego dom. Zużyty człowiek, ale z godnością się nosi. Poznał mnie od razu, „po koszuli poznałem z daleka” – mówi.
Co za nim?
Napiszę tylko jedno słowo: masakra. Czytelnicy wiedzą, że rzadko używam tego słowa. Nie chcę człowiekowi zakłócać spokoju, a także nie zapytałem się, czy mogę o tym napisać.
Gdy dzieci dorosły, wyjechały w Hamerycki Kraj. I już nie wróciły i nie chcą tu wracać. Dla nich Polska jest miejscem, gdzie ich naród
doznał wielkiej krzywdy.
   

Piszę i jeszcze raz to przeżywam. Ruszam ze Skwirtnego w przygnębieniu, pomimo słonecznej pogody i ukwieconych obejść.
   


Zbliżam się do Żdyni i nadaję do Anioła: czy człowiek człowiekowi musi urządzać piekło na ziemi?
Pod tablicą znajduję Czarne Pióro. W każdym razie czarnego jest w nim zdecydowanie więcej. To jest odpowiedź Anioła?
   

Samostijna Ukraina

Zbliżam się w opisie wędrówki coraz bardziej do Żdyni i opada mnie smutek. Droga cudna, kolorowa, na niej mistyczne doznania. Natomiast w Żdyni znalazłem się w innym świecie, świecie powagi i smutku. Tylko część Ukrainy przyjechała w tym roku. Od razu nad Żdynią zawisło słowo wojna.
Nie słucham mediów, ale nie dało się nie śledzić, chociaż wyrywkowo, walki na Majdanie. Rozmowy skupiały się wokół wolności Ukrainy. Wysłuchałem wiele opowieści z Majdanu, młodzi mężczyźni nie kryli łez przy tym. Przywiozłem ze sobą kilkanaście sztuk amunicji znalezionej pod Chryszczatą. Rozdałem wszystko.
   


Te pociski karabinowe z Powstania Ukraińskiego przeciwko komunistycznej Polsce, okazały się niezwykle cennym symbolem nieustającego parcia do Samostijnej Ukrainy, połączyły pacyfikację Bieszczadów z Majdanem.
Odsuwałem na później pisanie o pokręconej historii, ale powoli przychodzi to „później”.

Śmierć generała Świerczewskiego, kwiecień 1947, Bieszczady.

Początek 1947 roku to wzmożone działania UPA. Wywiad UPA donosił o szykowanej wielkiej akcji czerwonych Polaków wobec Ukraińców.
28 marca 1947 w zasadzce pod Jabłonkami ginie generał Świerczewski. ( Najprawdopodobniej dobity jednak przez UB na rozkaz z Moskwy).
W strzelaninie zginęło także kilku polskich żołnierzy.

Trzy dni po tajemniczej ( sprzeczne zeznania świadków, wiele niejasności ) śmierci generała, Ukraińscy Powstańcy (Tym razem prawdopodobnie czota Komendanta Wasyla Mizernego - Rena) zjawili się ponownie pod Jabłonkami. Striłcy poczekali aż zjawi się komisja wojskowa pod ochroną dużego oddziału WOP.
Przyjechała komisja, a żołnierze mający ją chronić skupili się na odkrytym terenie wokół oficerów. Wymarzona sytuacja do otwarcia ognia. Co też nastąpiło. Zginęło, lub było rannych kilkudziesięciu polskich żołnierzy i oficerów. Striłcy wycofali się bez strat.
O takich zdarzeniach nie pisano, one były utajniane. Statystyki fałszowano, pilnowało tego NKWD. Meldunki wojskowe są niewiele warte. Jak piszą historycy „bardziej wiarygodne są dane UB”.

Świerczewski w roku 1920 atakuje Warszawę. Jest oficerem w wojsku rosyjskim.
To, że jego teściem jest Wozniesieński – rosyjski generał nie ma znaczenia, nie należy popierać odpowiedzialności zbiorowej.
Okazuje się, że na przełomie 1970/71 powrócono do raportu o śmierci generała Świerczewskiego. Powołano komisję która miała za zadanie wyjaśnić wszystkie okoliczności związane ze śmiercią Świerczewskiego. Komisją kierował minister M. Naszkowski, natomiast jednym z jej członków został Jan Gerhard, były dowódca 34 pp. z Baligrodu. Jechał razem z generałem gazikiem w Jabłonkach. Pułk Gerharda wsławił się w Terce i Zawadce Morochowskiej zbrodniami masowymi na ludności cywilnej. Śledztwo od wielu lat prowadzi IPN.....

Niestety raport komisji nie ujrzał światła dziennego. Miał być przedstawiony w Biurze Politycznym KC. Ale wypadki, które wtedy nastąpiły sprawiły, że do tego nie doszło. Najpierw włamano się do willi Naszkowskiego, uduszona została gosposia, mieszkanie splądrowane – nic nie zginęło jednak, tylko z sejfu skradziono raport i tylko raport, mimo że były tam cenne rzeczy. Następnego dnia, w tajemniczych okolicznościach został zamordowany J. Gerhard.

Podsumowując należy zadać pytanie komu zależało na śmierci Świerczewskiego i jakie korzyści ta śmierć mogła przynieść, wtedy dostaniemy z automatu odpowiedź na drugie pytanie: - kto zlecił zamordowanie gosposi i Gerharda, oraz kradzież raportu.

Śmierć Świerczewskiego, była na rękę NKWD, ponieważ generał wiedział o czystkach wśród działaczy komunistycznych walczących w Hiszpanii. To były zabójstwa wykonywane z rozkazu Stalina.
Pod koniec wojny Świerczewski dwukrotnie sprzeciwił się Stalinowi, gdy ten chciał go ustawić w Polsce. Stalin jeden raz mu przepuścił, ale dwa razy to było za dużo. Nie muszę pisać, że on był bezwzględny.
Wyrok na Świerczewskim mogło wykonać UB, jeżeli istniał spisek przeciwko generałowi.
(Świerczewski niepochlebnie wyrażał się o Bierucie i kilku innych aparatczykach, nazywając ich agentami Moskwy. To musiało także dotrzeć do Stalina, on miał wszędzie „uszy”).
Śmierć generała mogła jednocześnie dać pretekst do rozpoczęcia „akcji Wisła" (wiadomo że planowana była od wielu miesięcy),

A. Baliszewski w swoich artykułach stwierdził, że została powołana specjalna grupa "Beskid" - mająca na celu wyjaśnić okoliczności śmierci Świerczewskiego. Każda z pięciu osób nie wiedziała o sobie i działała samodzielnie tworząc swój własny raport na hasło "Łaski". Z raportu tego wynikało że samochód z generałem przejechał mostek na rzeczce i zatrzymał się za nim, natomiast pozostałe samochody stanęły przed mostkiem. Baliszewski twierdzi też, że ochrona generała była większa liczebnie, niż to podano oficjalnie. Jacek Różański jeden z oficerów prowadzących śledztwo z ramienia UB i Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego wspominał też o notatniku Świerczewskiego i zawartych w nim zapiskach. Notatnik oczywiście zaginął.
Baliszewski wspomina także o wizycie w Moskwie u Stalina, gdzie rzekomo miano Świerczewskiemu zaproponować kierowanie Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego. Generał miał dwukrotnie odrzucić tę ofertę, mówiąc, że nie chce być żandarmem.

Niestety nawet dzisiaj mimo dostępu do archiwów i dokumentów tajnych, nie można z całą pewnością powiedzieć kto zabił Świerczewskiego. Jest wiele znaków zapytania i niedomówień. Nie zgadzają się podstawowe oczywiste fakty (czas walki podawany różnie, miejsce gdzie stał samochód generała, czas śmierci).

Także zapiski samego Stepana Stebelskiego – legendarnego Chrina, dowódcy Sotni Łemkowskiej, nie wyjaśniają sprawy.
Być może dopiero archiwa NKWD czy też KGB, rzucą światło na tę jedną z tajemnic XX wieku. Dotarcie do materiałów nie będzie łatwe, ponieważ Rosjanie cały czas utrudniają pracę polskich historyków. Dlatego też wydarzenia z 28 marca 1947 roku nadal pozostaną nie wyjaśnioną do końca zagadką.

(Na podstawie: - Zbigniew Jantoń)

Literatura:

G. Motyka - "Tak było w Bieszczadach".

poniedziałek, 24 listopada 2014

Stadnina koni huculskich w Regietowie

Powrót z Rotundy prosto na śniadanie.
    
  


Nie narzekam na brak apetytu po tym spacerku porannym do Rotundy. I takie jem i siakie.....

Jest już gorąco, a po jedzeniu robi się w człowieku sennie, czyli bardzo miło, oraz niezwykle przyjemnie. Przysypiam. Przemoczone buty już wyschły, są bardzo wygodne, bo schodzone, więc zakładam je do marszu.
Oto stanowisko do przeglądu konia od spodu.
  

Opuszczam chwilową przystań w Regietowie.
  
 
 
 


Południe. Upał jak się patrzy. Jejku! Jaki jestem wypoczęty! Śpiewam w głos. Plecak lekki, nie ma w nim ani odrobiny jedzenia czy picia. Teraz trzy kilometry do Skwirtnego, tam jest sklep. Żyję! Żyję!
   

Grzyby rosną na samym skraju lasu, o mało na jednego nie nasikałem.
   

Łemkowska Watra coraz bliżej!

sobota, 22 listopada 2014

Jeszcze inskrypcja


Rotunda

Na wstępie dwa zdjęcia do poprzedniego wpisu. Na pierwszym spojrzenie w stronę Kwiatonia, gdy już byłem kawał za nim.
Na drugim widok z hotelowego okna.
   
   

Pobudka następuje sama z siebie o 5.00. A więc tylko trzy godziny snu za mną, a czuję się wyspany. Może to ta pościel, albo adrenalina przed Łemkowską Watrą. Idę w takim razie do Rotundy, tego wyjątkowego cmentarza z pierwszej wojny.
       W ubiegłym roku za bardzo goniłem na Watrę, chciałem zdążyć na otwarcie i Marsz Wypędzonych, byłem na cmentarzu za krótko, teraz to nadrobię, śniadanie jest dopiero od 9.00.
Do Rotundy trzeba przejść jakieś cztery kilometry, dwa do szlaku, a potem przy bazie studentów dwa kilometry pod górę. Cmentarz jest na wierzchołku.
Gdy doszedłem do wież na szczycie góry, wyszło niemrawo słońce zza chmur.
     
   

Na terenie cmentarza wysokie trawy ociekają rosą, staram się robić ciekawe ujęcia. Nie patrzę na to, że do kolan jestem już całkiem mokry. Nic to, odpinam nogawki, a buty zmienię w hotelu.
    
 

Leżą tu Słowacy, Węgrzy, Austriacy, Rosjanie, Polacy, Niemcy. Wiele matek rozpaczało. Mężczyźni żyją krócej.
     
  


Się nie wie jak długo, ile jeszcze czasu pozostawać będziesz w swoim piekle mniej lub więcej luksusowym: kilka dni, kilka miesięcy, dwadzieścia lat, sto lat, tysiąc lat, sto tysięcy, sto milionów? Się nie wie. Zależy to od uwagi i prawości, bez których twoje piekło może pieklić się bez końca, bez zbawiennego końca, który jest początkiem prawdziwie żywej nieskończoności.
Się wie, że się spotkamy. U "końca" twojego czasu. Wszyscy się spotkamy u "końca" wszystkich czasów.
Na bezgranicznej, niepowtarzalnej i nieprzemijalnej, nieśmiertelnie żywej łące życia.
Dokładnie tu, dokładnie teraz.

                      Edward Stachura