czwartek, 1 grudnia 2016

Prawybuch 4

Ta nowa woda pochodzi z zewnętrznych warstw, gdzie obłok sferyczny złożony z cząsteczek materii otacza cały Układ Słoneczny niczym skorupa. Podczas gdy w pierścieniu wewnętrznym szalała konkurencja, również tam, daleko od słonecznego żaru, powstały planety.
      Z ich budowy pozostało sporo gruzu, składającego się z lodu. Z tego budulca powstały komety i teraz pędzą w stronę Ziemi, uzupełniając wodę straconą przez nią w zderzeniu z Theią.
Otoczka z pary wodnej zagęszcza się na nowo, otulając planetę jak kołdra.
Im jest gęściejsza, tym mniej przepuszcza ciepła z nieustannych eksplozji.
       Planeta gotuje się w sobie.
Jej zewnętrzna powierzchnia zaczyna się topić, aż wreszcie wszystko zalewa rozżarzona, czerwona lawa. Na powierzchni mamy temperaturę 1260 stopni Celsjusza, ciśnienie powietrza wynosi sto atmosfer.
Planetę pokrywają dwa oceany. Jeden składa się z pary wodnej, a tuż pod nim drugi złożony z płynnych skał, który stopniowo wchłania parę.
Uderzające teraz odłamki skalne nie wzbogacają już otoczki w parę wodną, ponieważ lawa natychmiast je połyka.
Potem bombardowanie słabnie.

Ciężar planety zwiększył się na tyle, że nowo utworzony, wrzący płaszcz nie ulatnia się w kosmos. Ponieważ dodatkowo osłabł deszcz meteorytów, skorupa zaczęła się oziębiać i tężeć. I to wywołało nowe, dotychczas nieznane zjawisko.
Zaczęło padać.
Choć raczej trudno nazwać to deszczem.
Lało bowiem jak z cebra!

Żadna stacja telewizyjna nie odważyłaby się przedstawić takiego komunikatu meteorologicznego:
- "Proszę państwa! Pada deszcz o temperaturze powyżej trzystu stopni Celsjusza!!!"
    
Bo taka jest właśnie temperatura, w której woda pod ciśnieniem stu atmosfer podlega kondensacji.

Ten gorący deszcz padał przez całe tysiąclecia. Zdecydowanie pogoda pod psem.
Cała woda zawarta w atmosferze wylewała się na powierzchnię globu.
Półtora biliona ton.
Po pierwszej wielkiej fali opadów Ziemia ostygła, powstały chmury i …... ponownie zaczęło padać!
I znowu chmury.
I deszcz. 
Chmury – deszcz.
Dzień za dniem, rok za rokiem.
Przez miliony lat – coś niewyobrażalnego!

Trzeba powiedzieć, że w tej wodzie panował bezprzykładny ścisk cząsteczek, a powstała ona tylko dlatego, że tlenowi brakowało do szczęścia dwóch elektronów.
      Kiedy tlen przedostał się w powstałą po Wielkim Wybuchu mgławicę, znalazł dwa atomy wodoru i powstała cząsteczka o dwóch obliczach: dodatnim i ujemnym. Cząsteczka wody, której pary elektronów i protonów wykazują skłonności do przyciągania swoich przeciwieństw z innych cząsteczek wody i do budowania mostów. Takie mosty wodorowe są o wiele słabsze od połączeń między atomami jednej cząsteczki.
       Może je rozerwać wysoka temperatura. A taka była.
Tylko krótkie dotknięcie i rozdzielenie się, wiele miliardów związków na sekundę, nieustanna molekularna zmiana partnerów. Nie można tego nazwać porządkiem, jednak jakaś więź powstaje – to płynna woda.
Nie było jeszcze wtedy wartych wspomnienia gór. Ziemia z licznymi kraterami przypominała raczej Księżyc.
    Całą naszą planetę zalewała woda. 
Znad tej wody wystawały tylko najwyższe szczyty wulkanów. Deszcz wypłukiwał z atmosfery dwutlenek węgla, który wchodził w reakcję z zastygłą lawą i uwalniał z niej minerały. W ten sposób do mórz dostała się sól.
      Powstał praocean pozbawiony jakiegokolwiek życia.
Nikt nie chciałby się kąpać w tym praoceanie już tylko z tego powodu, że woda była wrząca.
     Woda tego praoceanu pochodziła z ciał niebieskich wewnętrznego pierścienia, w tym komet, przybywających z dalekiego chłodu, gdzie wiecznie panuje temperatura bezwzględnego zera minus 273 stopnie Celsjusza. 
Niezależnie od tego, gdzie powstały te cząsteczki wody, i pomimo tego, że były tak bardzo zmrożone, zagotowały się na powierzchni planety i wymieszały ze sobą.
A lało dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz