piątek, 3 marca 2017

Małomównie na Żebraku

Oczywiście był spacer na Przełęcz Żebrak.
Pochmurno. 
Na dole, w Woli Michowej było tego dnia około zera.

Wieje, popadują drobniutkie śnieżynki.
Mijam teren Marii Od Koni.

Nic nie jedzie i nikogo, tylko gdzieś z oddali słychać piłę.
Droga do przełęczy przetarta, na kolejnych roboczych leśnych placach widać przygotowane do transportu metrówki drewna.


W połowie drogi mijam ostatni czynny plac. To z tego placu dobiegał dźwięk piły - samotny młody tnie bale.
- Dzień dobry – mówię.
- Dzień dobry – odpowiada pilarz. I dzieli się nurtującym go pytaniem – i gdzie tu panie sprawiedliwość? Jeden idzie na spacer, a drugi musi zapierdalać!
         Wyjaśniam: - i na pana przyjdzie czas spacerów, kiedy będzie pan w moim wieku. O ile oczywiście pan dożyje.
(Średnia wieku mężczyzn w Bieszczadach niestety wysoka nie jest)

Dobrze się idzie, a o to przecież chodzi, nie o cel, lecz o przyjemność zdążania do celu. I dotyczy to każdego aspektu życia.
Droga odgarnięta, ale od tego ostatniego placu, gdzie był pilarz, dziś nic nie jechało i na świeżym centymetrze śniegu pojawiają się ślady wilka.




Obok śladu dla uchwycenia proporcji położyłem pokrowiec telefonu. Szedł tędy duży wilk.
Obok śladów jednego wilka, nie wiadomo kiedy pojawiają się mniejsze ślady, bez wątpienia także wilcze, czyli najprawdopodobniej szła wadera z młodym. Po kolejnych stu metrach mam przed sobą następny wilczy ślad - trzeci wilk wyszedł z lasu i dołączył do wadery i młodego.


Idę po śladach wilków i czytam z nich jak z książki: - widzę, w którym miejscu wilk się zatrzymał aby obwąchać miejsce, gdzie zaznaczył moczem swoją obecność, kiedy idzie na samych poduszkach, a kiedy wysuwa pazury.
Wilki co pewien czas przebiegały z jednej strony drogi na drugą. Idę, obserwuję i robię zdjęcia.
      Kompletną ciszę przerywa charakterystyczny krzyk przestraszonego kozła. Zaczyna gęściej sypać i sądząc ze śladów, wilki biegły tędy przed może dziesięcioma minutami.
      Wiatr się nasila, może chmury rozpędzi?
Już tylko kilkaset metrów do przełęczy – robi się jakoś tak niemiło, ponuro wręcz, aż się zastanawiam, czy nie zawrócić. Do tego akurat w tym momencie przypominam sobie wiadomość, że w okolicy krąży niedźwiedzica z młodym. Mimo woli człowiek się ogląda. Pokrzepiam się sentencją:
        Strach ma wielkie oczy, a więc musi być uroczy......
A na pogodę nie należy narzekać, bo ona inna nie będzie, niż jest.
Poza tym jestem już prawie na miejscu. Na razie widzę na śniegu rozmyty napis: - meta 50 metrów. Teraz wiem, czemu tak elegancko odgarnięto drogę: - biegacze tędy biegli. Bieg Rizuna?

Na placu pod przełęczą ślad po ognisku i pozostawiona kuchnia polowa. Widać jak wilki krążyły po terenie i w końcu poszły na Maguryczne.


Od rozwidlenia na Mików w stronę przełęczy ilość śniegu bez zmian od mego opisu „Białośnieżna bajka”. Biegacze tędy nie biegli, nie było spychacza, nic tędy od kilku miesięcy nie jechało. Śnieg mokry i miękki, nogi zapadają się do połowy uda. Po śnieżnych okiściach z „Białośnieżnej bajki”, jedynie smętne wspomnienie.

Zrobiło się całkiem ponuro, popaduje mokry śnieg i huczy wiatr.
W tym miejscu z drogi w las skoczył wilk.

Szałas w śniegowej pierzynie, od strony Chryszczatej z wyraźnymi śladami – jakiś zwierz wchodził na dach?


Wewnątrz ktoś usłał legowisko z gałęzi jodły. Od strony Baligrodu widać ślady jednego wędrowca. Ponieważ śnieg jest tu "zapadalski" najprawdopodobniej był to ktoś z bazy studenckiej Rabe.

Kilka zdjęć i czas na powrót.
Kiedy mijam kuchnię polową, wszystkie ślady są już zasypane. Jest jednolicie biało.
Instynktownie oglądam się za siebie – pusto, nie idzie za mną żaden zwierz, ale nadciąga mgła, która tumanem podąża za mną z góry.

Idę.
Tylko wichura w porywach opętańczo huczy w koronach drzew. Przyspieszam kroku – jest z góry, a więc idzie się łatwiej.
Ku pokrzepieniu ducha opowiadam sobie bez słów – czyli małomównie, pouczającą historię. 
     
         Małomówność Indian z północy Kanady.

Rzecz działa się ponad sto lat temu na brzegach Wielkiego Jeziora Niedźwiedziego. Koczujące na tych terenach plemiona Indian żyły w zgodzie z białymi, bo to biali kupowali od Indian skóry zwierzęce po zimie.
Jeden z agentów Kompanii Hudson cieszył się wśród tubylców szczególnym poważaniem.
      Kiedyś między dwoma plemionami wynikł spór, a ponieważ Indianie chcieli pokojowo załatwić sprawę, zwrócili się do wspomnianego agenta, aby zwołał zebranie wojowników i pomógł rozwiązać spór.
        Ustalono więc godzinę, dzień i miejsce spotkania.
W tym oznaczonym dniu, o ósmej rano, agent przybył konno pod samotną pinię rosnącą wśród stepu.
Nie zastał nikogo.
Ponieważ znana mu była niepunktualność Indian (Indianie mają czas) – nie miał wyboru i czekał.

Minęła jedna godzina, potem druga. Agent wykoncypował, że pewnie wszystko pomylił: i godzinę i dzień, tylko miejsce było pewne. Już chciał się zabierać stamtąd, kiedy z radością usłyszał
tętent koni i za chwilę ujrzał galopującą grupę wojowników.
       Zajechali, zeskoczyli z koni, powitali „bladą twarz” uniesionymi dłońmi i w milczeniu zasiedli półokręgiem wokół samotnej pinii rosnącej wśród stepu.
Niedługo później nadjechała druga grupa wojowników i również rozsiadła się wokół pinii, tworząc zamknięty krąg.
     Usiedli, siedzą i milczą.
Agent był pewien, że któryś z przybyłych zagai zebranie. A tu nic. Cisza. Nikt nie zabiera głosu. Minęła kolejna godzina.

Tego było już za wiele. Agent wstał i przemówił:
Moi czerwoni bracia wezwali mnie tutaj, abym rozpatrzył ich spór. Lecz próżno czekam na głos mych braci. Jak długo jeszcze mamy trwać w milczeniu?”

Po tym pytaniu wstał jeden z wodzów i powiedział: - „Jesteśmy wdzięczni naszemu bratu, że zechciał przybyć na zebranie. Dzięki jego obecności zdołaliśmy przemyśleć całą sprawę i znaleźliśmy jej sprawiedliwe rozwiązanie. 
Dziękujemy”.
         Na tym przemówienie się zakończyło i było po sprawie.
Obie grupy sprawnie wskoczyły na mustangi i tylko gasnący w dali tętent kopyt świadczył o tym, że w ogóle było jakieś zebranie.
Po powrocie do Fort Norman, agent napisał obszerny raport i wysłał go do Biura do Spraw Indian.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz