poniedziałek, 13 marca 2017

Przystanek na zrębie

Ależ się wyspałem na miękkim! Całe 12 godzin!
Pada bez przerwy. Monotonny werbel kropli deszczu. Wiem, że deszcz jest potrzebny i właściwie lubię, kiedy pada, jednak bez przesady proszę.

Jestem uziemiony. Nie ma mowy o pójściu dalej. Pogoda weryfikuje plany. Komfortowo jest więc wtedy, kiedy plany mamy takie „mniej więcej”, czyli elastyczne i możemy powiedzieć, że idziemy gdzieś tam, przed siebie.
Już nie pada co prawda deszcz, jedynie kapuśniaczek, lecz do tego kapuśniaczka dołączyła mgła i otuliła okolicę. Jestem zatopiony w mleku, właściwie nic nie widać.

Ugotowałem kawę, zjadłem co nieco (oznacza to, że było obficie) i …. spać mi się zachciało.
      To pospałem.
Dwie godziny snu. Dalej mgła i pada. Zaniedługo zacznę gotować zupę, groch namoczony od wczoraj, będzie na bieszczadzkiej wędzonce, z kaszą – gęsta jak się należy.

Pewien gruby kucharz w Trynidadzie
Raz dzień cały się męczył nad nadzie-
wanym kaszą prosięciem.
Działał z wielkim przejęciem,
Bo sam premier miał być na obiadzie

A tu i teraz otwieram zeszyt – komputer bieszczadzki, i zapisuję takie tam myśli nieuczesane.
Bardzo dobrze odnajduję się w tych letnich wędrówkach. Namiot pozwala mi czuć się wszędzie jak w domu. Dom ten sam, tylko widoki się zmieniają.
Jak mówił Osho: - Po co ci dom? Weź namiot, wtedy każda plaża staje się twoim domem.

No tak, ale to odnosiło się do Indii, gdzie jest cieplej, w Polsce dom potrzebny przez większą część roku.
      A samotność?
Nie przeszkadza mi. A nawet pomaga.
W dalszym ciągu piję z Krynicy Samotności.
     Owszem, gdyby towarzyszyła mi w tych namiotowych wędrówkach jakaś sprawna fizycznie, miła kobitka w wieku nie za późno rębnym, mogłoby być ciekawie, a na pewno byłoby inaczej.
     Na razie taka kobitka się nie trafia. Mam za to ze sobą najwierniejszego przyjaciela jaki może być – samego siebie.
Bez urazy – ja tego nie wymyśliłem. Przypominam Bieszczadzką Klasyfikację Pań:

Wczesnorębne
Średniorębne
Późnorębne
Pomniki Przyrody

Tu wstawka poetycka dla tych, którzy to wytrzymają:

To dzięki samotności wnikam w krajobraz, świadomie staję się jego cząstką. Wchłaniam go w siebie, a on pochłania mnie.
W samotnej wędrówce bratam się ze sobą i odnajduję wartości, które tam, hen na dole za ścianą deszczu i mgły, rozmywają się jak krople na okiennej szybie.
      Doświadczam chwil Uniesienia i Piękna, które porywają i wprowadzają w zapomnienie. Otulony ciszą przeżywam to, co nazywa się Przemijaniem, ale jednocześnie i to, co nazywa się Wiecznością i ma smak nieba.
     Z wędrówek wracam niby zmęczony, ale jednocześnie odświeżony, wyciszony, a także radosny, a na pewno jakiś inny i większy.
Tak działa natura, która jest jedyną prawdziwą świątynią To natura działając swoim ogromem i wspaniałością sprowadza sprawy ludzkie do właściwych wymiarów.
      W wolności, w której jestem doświadczam jeszcze wyzwolenia, oderwania się od potoczności.
Potem wracam w doliny życia, w cztery ściany i mury, w betonowe dżungle, gdzie także jednak można znaleźć drzwi do Wyższego. 
(Koniec wstawki poetyckiej) 
Gęsta zupa gotowa, mniam - mniam, po zjedzieniu czas na spanie.

Budzę się przed wieczorem – nie pada!
Wyglądam - niby ponuro lecz jednocześnie jak pięknie! Zapowiada się, że chyba jutro naprzód!

Dwa zdjęcia wieczorno - nocne, jedno z błękitnym oknem podświetlonym księżycem, drugie z bezchmurnym nocnym niebem i łuną świateł nad Wetliną.

I wreszcie nastaje rześki świt.
Niezwykle sprawnie zwijam dom i wio do góry!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz