środa, 28 lutego 2018

Kto stoi ten przegrywa

Wyścig Czerwonej Królowej 2

Miss Ewolucja sięgnęła do swej torebki i wyczarowała dwa rodzaje komórek płciowych, tzw. gamet: - jajowe, stosunkowo duże, za to mocno zakotwiczone w organizmie nosiciela, oraz mniejsze, niesamowicie zwinne, zdolne opuścić organizm nosiciela – plemniki.
        Zaczęła się wojna płci, a w biologii ewolucyjnej na dobre zagościł termin Wyścig Czerwonej Królowej.
Teza tego Wyścigu jest zadziwiająco prosta: kto stoi - przegrywa!
A także: - kto stoi ten się właściwie cofa.
No i w tym miejscu aż się prosi o wpisanie dowcipu pasującego do tematu.


Przed stodołą stoją Jaś i Małgosia.
Jaś proponuje Małgosi: - a może weszlibyśmy do stodoły?
Małgosia spojrzała na Jasia i mówi; - dobrze, nie będziemy przecież tak stać we trójkę.

Karol Darwin trafnie opisał ewolucyjne zasady selekcji i dopasowania, jednak zakładał, że proporcje sił między gatunkami w końcu muszą się ustabilizować. 
W rzeczywistości jednak bardziej wygląda na to, że ta tak często przywoływana równowaga w przyrodzie jest tylko pobożnym życzeniem.
      Przyroda nigdy nie jest w równowadze. Ona „Faluje na wietrze”....

Na wszystkich frontach trwa nieubłagana konkurencja. Wszystko jedno, jak dany gatunek przystosuje się do swojej niszy ekologicznej. Musi zachować czujność, ponieważ jego wrogowie także są mistrzami przystosowania.
        Zwycięstwo? Wręcz przeciwnie!
Dopiero ten, kto osiąga sukcesy, musi naprawdę obawiać się o przeżycie, gdyż liczba jego rywali ciągle rośnie, i ci państwo próbują dobrać się do niego wszelkimi podłymi sposobami.
        Efekt? Nikt nigdy nie zdobywa decydującej przewagi na stałe.
Odnosi się to zarówno do walki gatunków, jak i do współzawodnictwa między ewolucją a progowymi warunkami naturalnymi.

Życie stało się możliwe, ponieważ zareagowało na panujące okoliczności: - najpierw skolonizowało smokersy, potem się z nich wyniosło, następnie nauczyło się przekształcać światło w energię. Przy tej okazji zmieniło atmosferę, czyli warunki progowe, przez co samo o mało nie zginęło, a ewolucja znowu poszukiwała nowych dróg.

Coś pozostaje zaletą dopóty, dopóki coś innego go nie dogoni i nie zacznie wykonywać manewru wyprzedzania.

Już sama chęć mutowania zarazków chorobotwórczych pokazuje, że medycyna i farmaceutyka pozostaną na wieki w Wyścigu Czerwonej Królowej.
I żaden żywy organizm na tej planecie nie uniknie tej morderczej gonitwy.
Nawiasem mówiąc, może być zadowolony, jeżeli tylko utrzyma swoje miejsce.....

Bieg jednej Czerwonej Królowej przejściowo wygrywa ten, kto najlepiej potrafi dostosować się do przeciwników.
Wygrywa przejściowo, bowiem na świecie aż się roi od innych Czerwonych Królowych.

Wojna płci

Wyścig Czerwonej Królowej 1

Dla prawidłowego rozumienia otaczających nas zjawisk, konieczne jest patrzenie na nie z właściwej odległości. Dlatego raz wybiegamy co nieco w przyszłość, innym razem cofamy się w głęboką prehistorię, zapoznajemy się z kosmicznymi miarami odległości, ale także czytamy o nanotechnice.

Dziś z pomocą Wehikułu Czasu cofamy się o półtora miliarda lat.

Ówczesna Ziemia opanowana jest przez jednokomórkowce, a miss Ewolucja ma problem z szybkością ich podziałów.
      Trzyma kalkulator i właśnie obliczyła, że na 64 cykle podziału, każdy jeden dzielący się osobnik, produkuje miliard klonów w ciągu niecałych dwóch dni.
Te z kolei w ciągu dwóch następnych dni dadzą miliard miliardów potomstwa.
64 cykle? 
Tyle pól ma przecież szachownica..... I tym miejscu Czytelnikowi bloga przypomina się wpis Legenda o ziarnku ryżu
         Owszem, jednokomórkowce są wprawdzie bardzo małe, azaliż nie aż tak małe.
Miss Ewolucja wyliczyła następnie, że gdyby owe państwo rozmnażało się niepohamowanie dalej, to w ciągu kilku dni pokryją całą powierzchnię Ziemi! 
I to kompletnie!
A wtedy Wczesne Dzieło Stworzenia wydusi się samotrzeć!

Na szczęście wciąż wybuchały wulkany, spadały asteroidy, a inne praktyczne wynalazki, jak epoka tlenu, od razu eliminowały 90% wszystkich organizmów żywych.
       Jednakże zmiany te dokonywały się w ciągu milionów lat.
W każdym razie miss Ewolucja musiała coś postanowić.
I tak właśnie zrobiła: - nastąpiło sięgnięcie do torebki - ciach szminką, poprawka pudrem i werdykt: - nie wszystkie komórki będą jednakowe, czyli nie wszędzie będą mogły żyć!
      Ten krok rozwiązał problem, lecz tylko częściowo niestety.
Uratował Ziemię (bowiem) przed zapaścią, ale nie przed zapchaniem!
Bo takowoż pomysł z torebką był dobry, być może genialny nawet, ale......

Wyobraźmy sobie że torebka miss Ewolucji i cała jej zawartość, podwaja się co pół godziny.

Każda impreza zakończyłaby się w mgnieniu oka, absolutnie nie zdążyłaby się rozkręcić, torebki leżałyby na bufecie w kuchni i na podłogach w salonie, sypialniach, bawialniach, pralniach, spalniach, i sikalniach takoż.
       Gorzej, że mnóstwo torebek oraz ich zawartość; - tusz do rzęs, pomadki, rozsypany puder, blokowałoby dostęp do podstawowych wc. A z rozlanych perfum unosiłby się niepowtarzalny zapach: - „Więcej Czadu”.
        Jednym słowem mielibyśmy niezły ścisk, i atmosferę o podwyższonej zawartości.
A ową oddychać mogą jedynie wybrani celebryci.

Jednak, oprócz torebki i swej nieziemskiej wręcz kobiecości, miss Ewolucja miała też głowę na karku. 
Oraz czas. Całe oceany czasu....
I dlatego myślała.

Należałoby – pomyślała – pójść azaliż o krok dalej i przeszkodzić komórkom w podziale.
     Ale jak w takim razie mają się owe rozmnażać, na boga?
Muszę coś wymyśleć, bo niestety jestem tu sama...
Jakieś rozwiązanie tymczasowe poproszę!
      I następuje olśnienie! 
Mam! Specjalizacja! - Będą musiały spotkać się dwie komórki, żeby spłodzić potomstwo!
Tak, to jest super pomysł! 
Wysoko wyspecjalizowane komórki będą musiały chodzić na randki, żeby się rozmnażać!
           Dopiero taki kontakt pozwoli na ich dalszy podział.
Ale, ale...... tylko która z dwóch komórek miałaby się dzielić?
Hmmm...To jednak jeszcze nie to. 
      Wprowadzenie taktyki randek spowolniłoby wprawdzie niepohamowany podział, ale problem by pozostał: - w efekcie wychodziłyby przecież klony.....
Mimo to idea dwóch płci wydawała się bardzo obiecująca.
        I wtedy na to wpadła!!!!

Gdyby połączyć płeć zapładnianą z zapładniającą, powstałaby genetyczna mieszanka.....
Na świat przyszedłby nowy, samodzielny osobnik – dziecko!
A matka i ojciec utrzymaliby się przy życiu.
Dziecko miałoby geny obydwojga rodziców, byłoby jednakowoż czymś więcej, niż tylko ich sumą.
        Czyli z dumą ogłaszamy narodziny zdrowej komórki!

Powyższe dictum wcale nie musiałoby oznaczać pozbycia się zasady podziału, wręcz przeciwnie. Wystarczyłoby tylko pożegnać się z jednokomórkowcami.
Być może taki właśnie tok myślenia obrała miss Ewolucja
półtora miliarda lat temu, rozpoczynając wojnę płci, czyli jeden z podstawowych elementów Wyścigu Czerwonej Królowej.

wtorek, 27 lutego 2018

Tak wiele radości

Radość pisania

Dokąd biegnie ta napisana sarna przez napisany las?
Czy z napisanej wody pić,
która jej pyszczek odbije jak kalka?
Dlaczego łeb podnosi, czy coś słyszy?
Na pożyczonych z prawdy czterech nóżkach wsparta
spod moich palców uchem strzyże.
Cisza - ten wyraz też szeleści po papierze i rozgarnia
spowodowane słowem "las" gałęzie.

Nad białą kartką czają się do skoku
litery, które mogą ułożyć się źle,
zdania osaczające,
przed którymi nie będzie ratunku.

Jest w kropli atramentu spory zapas
myśliwych z przymrużonym okiem,
gotowych zbiec po stromym piórze w dół,
otoczyć sarnę, złożyć się do strzału.

Zapominają, że tu nie jest życie.
Inne, czarno na białym, panują tu prawa.
Okamgnienie trwać będzie tak długo, jak zechce,
pozwoli się podzielić na małe wieczności
pełne wstrzymanych w locie kul.
Na zawsze, jeśli każę, nic się tu nie stanie.
Bez mojej woli nawet liść nie spadnie
ani źdźbło się nie ugnie pod kropką kopytka.

Jest więc taki świat,
nad którym los sprawuje niezależny?
Czas, który wiąże łańcuchami znaków?
Istnienie na mój rozkaz nieustanne?

Radość pisania.
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej.

                                   Wisława Szymborska





Tak wiele rodzajów radości..... jeszcze z czytania, słuchania i takich tam różnych, oraz z Utrwalania Chwili przed wschodem słońca nad Cisną.
Aniołku! Ach!
 

poniedziałek, 26 lutego 2018

Mój przyjaciel Dyzio

Można zakochać się w psie, papudze, kamieniu, po co zaraz w człowieku...

Usłyszałem taką bajkę:
- Bóg w ostatnim dniu stworzył psa i uznał go za twór najdoskonalszy.
Pies jednak zaczął prosić Stwórcę: - Panie! Stwórz mi jeszcze człowieka, bo komuż mam okazać moją miłość i wierność?
Bóg był już nieco zmęczony, więc westchnął, lecz uległ błaganiom psa. Stworzył człowieka.
Niestety, to dzieło za bardzo udane nie było.
No tak, ale pies jest przynajmniej szczęśliwy!


Do niespokojnych duchów nie można stosować zwykłej miary.
Nie należy więc oczekiwać od osobnika, którego nosi, działań schematycznych.
Mnie nosi.
      Wielu ludzi przywykłych do oceny i szufladkowania innych, miało ze mną problem.
Za to ja nie miałem z nimi problemu - oceniaczy odsyłam w przeszłość bowiem.
      Przecież każdy jest inny i niepowtarzalny, tylko często o tym nie wie, bo nigdy nie próbował się otworzyć.....



Mój przyjaciel Dyzio jest niepowtarzalny i do tego otwarty. 
Zawsze jest sobą – nie bawi się w dyplomację, jeśli ktoś mu się nie podoba – pokazuje zęby, warczy i szczeka.  
        Inni muszą się z tym pogodzić i basta.
Patrzę w oczy memu przyjacielowi i wiem, że nadajemy na podobnych falach.


   

czwartek, 22 lutego 2018

Muzyka zorzy

Wielu polarników opowiada, że zorze dają nie tylko kolorowe światła, ale i dźwięk.


I opisują ten dźwięk, słyszalny fizycznie w głowie, jako gwizdy, piski lub trzaski.
Odgłosy zorzy można także usłyszeć w zwykłym radioodbiorniku.
Dźwięk powodują elektrony spiralne poruszające się w polu magnetycznym Ziemi, dając źródło fal radiowych o zmiennej częstotliwości.

Te trzaski i gwizdy, opadające lub wznoszące się na tle dziwnego, jednostajnego tonu, odczuwa się jako przekaz nie z tego świata.
Badacze łapią dźwięki zorzy za pomocą specjalnych anten.
Wielu entuzjastów specjalnie przyjeżdża w podbiegunowe pustkowia, aby usłyszeć niepowtarzalną muzykę zorzy.

Aby usłyszeć śpiew zorzy w głowie, musi być spełnionych kilka warunków brzegowych. Relacje o dźwiękach spisywane są na przestrzeni wieków.
       Jednak jak wiemy, zorza znajduje się bardzo wysoko ponad naszymi głowami, dlatego jej brzmienie jest znacznie opóźnione względem jej ruchów.
         Tak samo dzieje się przecież z odbiorem grzmotu burzy.
Dociera on do naszych uszu na kilka, kilkanaście sekund po uderzeniu błyskawicy. Czyli maksymalnie słyszymy grzmoty z odległości do 20 km. Co daje czas opóźnienia jednej minuty.

Lecz mamy problem: - otóż powietrze pomiędzy słuchaczem a zorzą jest zbyt rozrzedzone, aby przenosić dźwięki na odległość ponad stu kilometrów.
Jaki wniosek z tych rozważań?

Źródło muzyki zorzy może znajdować się blisko obserwatora. Bardzo blisko!
      Stąd myśl, że dźwięki mogą być wytwarzane bezpośrednio w głowie osoby patrzącej na zorzę, w wyniku przeciekania impulsów elektrycznych z nerwów oka do części mózgu odpowiedzialnej za słyszenie.
         W bardzo cichym otoczeniu mózg jest bowiem pozbawiony wszelkich bodźców dźwiękowych, toteż wychwytuje te drobne przeciekające sygnały.
      Za taką tezą przemawia prosty eksperyment: - zamknij oczy, a przekonasz się, że muzyka ucichnie!
No dobrze, a co z radioodbiornikiem, który przecież nie ma oczu, a tylko uszy? No i obecność elektronów spiralnych....

W wierszu „Jane, gwiazdy migotały jasne”, Shelley pisze o głosie, w którym słychać tony odległego świata, innego niż nasz, gdzie muzyka i światło Księżyca łączą się z uczuciami.
A my przecież wiemy, że uczucia nie kłamią....

Życie jest tajemnicą, a świat zorzy fascynująco przedziwny.

środa, 21 lutego 2018

Brzmienie stradivariusa

Dziś wpis o muzyce i naszej centralnej gwieździe – Słońcu.

Od aktywności Słońca zależy klimat. Od klimatu uzależniony jest wzrost drzew i jakość drewna.
I w ten oto sposób, po połączeniu Słońca, klimatu i drewna trafiamy do pracowni Antonia Stradivariusa w Cremonie.

Nie dla każdego dźwięk skrzypiec Stradivariusa jest niepowtarzalny. Aby to brzmienie docenić, trzeba być znawcą.
      Ci znawcy twierdzą, że dobywający się z nich dźwięk jest żywy, jego tony drżące i chwiejne niczym płomień świecy, a ich krystalicznie czyste brzmienie w trudny do określenia sposób łączy w sobie światło i ciemność.
       Wirtuozi skrzypiec uznają stradivariusa za najwyższy standard.
Nic nie dorówna temu szczególnemu dreszczykowi, który towarzyszy koncertom skrzypcowym, granym na instrumencie legendarnego mistrza.

Najsłynniejszymi ze skrzypiec, które wyszły z pracowni w Cremonie, był Mesjasz, skonstruowany w 1716 roku. Obecnie przechowywany w muzeum w Oxfordzie. Dostęp do niego jest ściśle ograniczony. Szacunkowa wartość Mesjasza w roku 2005 wynosiła piętnaście milionów funtów.
      Ocenia się, że Stradivarius wykonał w ciągu swego życia 1100 instrumentów: - skrzypiec, gitar, altówek i wiolonczeli, z których około 600 przetrwało do dziś.
Co czyni je tak cennymi?

Istnieje popularna teoria, że to sławne brzmienie ówcześni państwo rzemieślnicy uzyskiwali dzięki „sekretnemu składnikowi”.
     W grę przypuszczalnie mogła wchodzić specjalna politura, chemiczna impregnacja drewna, jego gotowanie, albo suszenie, czy wreszcie stosowanie bardzo starego drewna z zabytkowych budowli.
A odpowiedź może się kryć zupełnie gdzie indziej, a mianowicie w Słońcu i plamach na jego powierzchni. A właściwie w braku tych plam.

Stradivari urodził się w początkowym okresie Minimum Maundera, czyli w początku małej epoki lodowej. (Był wpis o Minimum Maundera).
W skrócie: - ziemski klimat zależy od aktywności Słońca.
Długie zimy i chłodne lata z przełomu XVII I XVIII wieku przyczyniły się do powstawania drewna o gęstych słojach (drzewa rosły wolno - miały małe przyrosty roczne).
        To właśnie drewno nadawało kremońskim instrumentom ów unikalny, bogaty brzmieniowo ton. Wytwórcy skrzypiec zawsze wiedzieli bowiem, że różnica w brzmieniu bierze się z doboru drewna.
       Na płytę spodnią, boczki i szyjkę najlepszy jest klon, a płyta wierzchnia ze świerka rosnącego w górach i to ze zbocza północnego włoskich Alp.
Świerki, rosnące za życia Stradivariego w tym rejonie, doświadczyły specyficznej kombinacji czynników klimatycznych, które nie powtórzyły się już nigdy potem.

wtorek, 20 lutego 2018

Wysokie Bieszczady

Twierdzisz, że na ziemi jest piekło? 
Idź w góry – na szczytach będziesz bliżej nieba.

A już na pewno przemarsz połoninami zmniejsza zmęczenie cywilizacją.

Kiedy jesteś w górach.....
Nie ma znaczenia, czy są to góry duże, czy małe, bo to tylko my stajemy mali wobec gór.
        Gdy wchodzisz do świata gór, w sposób naturalny spływa wyciszenie i wyostrza się intuicja. We wrażliwym człowieku jest to niewielkie wewnętrzne światełko, które zapala się i zaczyna cieszyć.
    Natomiast pełną radość osiągniemy wówczas, jeśli dodamy do niego maleńką szczyptę tego, o czym mówi Axel Munthe w Księdze z San Michele: - ”Mówiono mi, że istnieją tacy, którzy przez całe życie nigdy nie widzieli krasnoludków. Współczuję im głęboko, gdyż wiele stracili”.

Iwan z Czarnohory powtarzał: - „W górach czuję się jak w świętej cerkwi. Kiedy wpatrzysz się w góry jak w ikonę, nieraz możesz ujrzeć Boga”.

Jan Gabriel z Ciężkowic zawsze dodawał: - „Bóg jest wszędzie wokół, tylko nie w kościele”.

Lato 2017odwiedzam znajome stanowisko niebieskich chabrów Kotschy'ego pod Krzemieniem.








poniedziałek, 19 lutego 2018

Opowiadanie Staszka Firsta


Staszek jak na ciężkie warunki bieszczadzkie dożywa pięknego wieku i do tego w sprawności.
Urodził się bowiem jeszcze przed wybuchem wojny.
Jako chłopiec pracował u dziedzica w Beskidzie Niskim - blisko Gorlic.

Opowiada: 
- Na wysokiej skarpie nad potokiem – zupełnie jak nad naszą Osławą, rosła sosna. Była nie za wysoka, siedziała na samej krawędzi skarpy. Była przechylona, z ziemi od strony spadku wystawały korzenie, ledwo się trzymała, ale jakoś nie przewracała się. W tych to korzeniach wadera-wilczyca wygrzebała norę i urodziła trzy małe.

Bywają złe dzieci.
I taki był jeden chłopak w mojej wsi. 
Podpatrzył waderę, bo ciągle myszkował po okolicy, zaostrzył trzy patyki, zakradł się do nory, kiedy wilczycy nie było, przebił małe.....
Sam wszedł na sosnę, żeby obserwować, co będzie, jak matka wróci.

Zjawiła się wadera z przyniesioną gęsią i zobaczyła co się stało. Zaczęła szaleć, w końcu wywąchała intruza na sośnie i zawyła długo, przeciągle. Tylko jeden raz zawyła. I czekała.
       Szybko przybiegł basior i dwa inne wilki, wszystkie zaczęły skakać do drzewa z charkotem. Chłopak struchlał i wołał o pomoc, bo sosna się już mocno chwiała.
      Choć do wsi z tego miejsca było z półtora kilometra, ludzie usłyszeli, zaczęli nadbiegać. 
Jednak chłopak nie wytrzymał i skoczył na pochyłość. 
Upadł plecami na kamień. Uszkodził kręgosłup.
Umarł przed końcem roku.
To było złe dziecko, miał złe instynkty, a więc chuj z nim!

Na zdjęciu Staszek i jego ulubieniec – Reksio.



piątek, 16 lutego 2018

Ciemność i światło

W życiu są dwa rodzaje dni:
jeden dla ciebie, drugi przeciw tobie
Gdy nastaje dzień dla ciebie, daj się ponieść szczęściu.
Kiedy nastaje dzień przeciw tobie, znoś go cierpliwie.
                                       Ali Ibn Abi Talib


Pisanie jest dla mnie odświeżające. Po napisaniu tekstu, z którego jestem zadowolony, a to się zdarza, czuję się jakbym spłukał prysznicem pot-kurz, który zafundowała mi cywilizacja.
        Być może jest to jakaś forma autoterapii. A pewnością realizuję się poprzez pisanie.
Mówiąc najkrócej – lubię pisać.
I właściwie jest to warunek wystarczający.


Przecież to takie proste – jeśli tylko możesz, rób to, co lubisz, a będziesz zadowolony....

Dzięki pisaniu nauczyłem się wyłączać mechanizm wypierania pewnych rzeczy ze świadomości.
Piszę i co pewien czas podkreślam, że nie chcę nikomu mówić jak ma żyć. Pouczanie - nawracanie zostawiam kapłanom jedynej słusznej religii...


Idę dalej, azaliż gdzieś już doszedłem.
Osiągnąłem wiek, w którym zwykle sięga się po syntezy, a więc przy okazji dzielenia się wrażeniami z mego podróżniczego życia, podsuwam czytelnikom przecedzone prawdy.
      To nie są rady! 
Doradców ci u nas dostatek....
To są moje prawdy, one mogą inspirować.
Mogą, ale nie muszą.
       Jest w nich Logiczność i Nielogiczność. 
Chciałbym, aby były to inspiracje delikatne jak powiew. Delikatne, ale jeszcze należy przepuścić je przez własny rozum.



Z całego oceanu pozostanie łyżka przecedzonych prawd....

Niektóre syntezy są celne i trafiają do czytelników, inne pudłują.
Podkreślam wagę tolerancji, a w poszukiwaniu własnej prawdy konieczność korzystania ze wspaniałego, fantastycznego, boskiego wręcz narzędzia - osobistego rozumu. 

Własna prawda jest bowiem jak światło w ciemności.       

Na zdjęciach Pałac Na Wodzie w warszawskich Łazienkach oraz świt na bieszczadzkich połoninach.





czwartek, 15 lutego 2018

Panachyda

Przemyśl 2016.
Panachyda - Prawosławna uroczystość religijna, ku czci poległych.
Tu chodziło o lata 1918 -1920 i obóz w Potulicach.


Doszło do szarpaniny. Policja zatrzymała 23 kiboli - nazioli....
Ktoś ich nasłał, sami nie przyszli, bo jak wiadomo są to bezmózgowcy.

Starszy mężczyzna idący na czele procesji ubrany był w tradycyjną ukraińską (albo łemkowską) „wyszywankę”, tyle że w kolorach czarnym i czerwonym, czyli rzekomo „banderowskich”....

W 2011 roku Panachyda przed cerkwią w Smolniku nad Osławą przebiegała spokojnie.
Przeczytałem o uroczystości u Wiesi, w książce - ”W dorzeczu Osławy”.







Panachyda odbywała się w 55. rocznicę wydarzeń z 28 kwietnia 1946.

Była wiosna, przyroda rwała się do życia, a śmierć zbierała żniwo.
Wojsko polskie (34 pułk piechoty z Baligrodu. To ten pułk wymordował mieszkańców Zawadki Morochowskiej i Terki) napadło na Mików, pobiło ludzi, rozstrzelało wielu, a resztę pognało do Smolnika, gdzie był punkt zborny dla wysiedleń.
    Jest bowiem kłamstwem, że wysiedlenia zaczęły się dopiero w 1947 roku, podczas akcji Wisła.
Pod Smolnik na ratunek ludności, podeszła sotnia dowodzona przez „Korpa”. Polacy byli okopani w górnej wsi.
      Frontalny atak nastąpił w nieodpowiednim miejscu i czasie - o świcie na odkrytym polu równym jak stół.
Wynik wiadomy: - Polacy odparli atak UPA, padło dziewięciu striłców: - „Wychor, Dunaj, Medwid, Kutyk, Bajdak, Peń, Chruszcz, Dobnia i Wasyl”.
Opis walki: Iwan Dmytryk – 1944-1947 Wspomnienia żołnierza UPA z kurenia „Rena”.
Zabitych striłców pochowano tuż poniżej cerkwi w Smolniku.


Przeczytałem opis dobrze znanych mi faktów i zaskoczony widzę, że tu autor milknie. Kropka i tyle.
O przepraszam! Sprawa jest dla Polaków niemiła, lecz przemilczenie, informacja niepełna, to manipulacja, czyli kłamstwo.

Iwan Dmytryk opisuje dalszy ciąg sprawy:
- „Nasze niepowodzenie w bitwie w Smolniku zatrwożyło całą okolicę. Przybył dowódca „Ren” wraz z kilkoma oficerami. Przesłuchiwano oficerów i żołnierzy. Przybył także poprzedni sotenny - „Didyk”.
W rezultacie „Korp” został zdjęty ze stanowiska, a zastąpił go „Brodycz”.

Sotnia powędrowała w lasy nad Wisłok Wielki.
Minęło kilka dni – przyjechali chłopi ze Smolnika i donieśli, że Polacy rozkopali mogiłę w Smolniku, wyrzucili ciała na wierzch, zniszczyli krzyż z tabliczką.....
      Sotnia wróciła do Smolnika.
Sotenny rozkazał usypać nowy grób. Teraz mogiła była dwukrotnie wyższa, niż poprzednio, wyłożona zieloną darniną, z ogromnym krzyżem, który cała czota z trudem przyciągnęła.
        Na krzyżu znów widniał napis.
Kiedy wszystko było gotowe, sotenny „Brodycz” rozkazał zaminować grób ze wszystkich stron.
Kiedy polskie wojsko dowiedziało się, że grób został znowu usypany, przyszli, aby go zniszczyć. Jednak ta praca im się nie udała. Kilku z nich zostało rozerwanych całkiem, inni zostali bez rąk, albo bez nóg.
Odtąd Polacy mogiły nie ruszali”.

Oto opisane surowe wydarzenia miejscowe, bieszczadzkie, bez niepotrzebnych dodatków I upiększeń. 
Niechaj Pamięć o nich pozostanie.