środa, 28 marca 2018

Świerszcz w Nowym Yorku

Po bardzo ruchliwym deptaku w amerykańskiej metropolii spaceruje czerwonoskóry Indianin z białym przyjacielem.
    W pewnym momencie Indianin przystaje i mówi: - "Słyszę, że tu gdzieś świerka świerszcz".
Nowojorczyk się zadziwił: - "Jak możesz w takim zgiełku usłyszeć świerkanie świerszcza?"

Indianin idąc za słuchem rzeczywiście znalazł w załomie na murku muzykującego owada. Biały mieszczanin nie mógł wyjść z podziwu jak to było możliwe usłyszeć świerszcza w tak ogromnym hałasie.

Indianin tłumaczył, że nie jest ważna siła dźwięku, lecz wyczulenie na określone dźwięki czy tony.
      Na dowód swojej teorii upuścił na chodnik monetę.
Natychmiast kilku przechodniów zatrzymało się kierując spojrzenie na chodnik.


Widzisz? - powiedział Indianin – dźwięk padającej monety nie był z pewnością głośniejszy niż świerkanie świerszcza, ale ci ludzie są zaprogramowani na słuchanie muzyki pieniądza, a ja na muzykę przyrody.
To jest opowieść z 2013 roku, która dała mi wtedy do myślenia. 
Zdiagnozowałem u siebie uzależnienie od rynków finansowych - dziesiątki godzin w tygodniu spędzane przy komputerze w daytradingu.
Podjąłem decyzję, że chcę to zmienić i tym sposobem zaczęły się moje bieszczadzkie przygody.  

WESOŁYCH  ŚWIĄT

poniedziałek, 26 marca 2018

Wilki w Bieszczadach


Żyją w stadzie nazywanym watahą. Stado jest dobre z prostego powodu: - łatwiej się poluje. Ludzie nie znający się na rzeczy opowiadają bzdury o liczebności watahy. A ona liczy zwykle trzy wilki, czasami pięć, a najwięcej siedem (tak orzekł Wojtek Juda z Balnicy - wpis 6 stycznia 2014 "Szczęśliwy Wojtek Juda")
Wilczy świat ma ściśle ustalone prawa.
Będzie o tym, ale już w serii innych wpisów.


Oto najświeższe zdjęcia bieszczadzkich wilków, dosłownie „z wczoraj”.
      Autorką zdjęć jest Dominika Antkowska. O dwojgu pasjonatach, Dominice i Mariuszu Antkowskich, pisałem w poście „Wilk pod gruszą”.
      Naszą znajomość łączył jeszcze Darek Karaluch z Młyna Kamieni w Huczwicach i jego ostatni pies – Lucek.
Darek Karaluch urzęduje już na Niebieskich Połoninach, a Lucek.....
Lucka przygarnęli właśnie państwo Antkowscy.




Oto charakterystyczne nutki w pisaniu Dominiki - przyjaciela wilków: -
- Każdego tygodnia nie mogę doczekać się niedzieli żeby już tam pojechać. …..
Podsyłam kilka wilczych spotkań. Jestem zakochana w tych futrzakach. 




 
Zima, wiatr, mróz - zawsze jeden na czatach - reszta śpi, je, odpoczywa. Dlatego zwłaszcza z tym jednym jestem zżyta bo to jego zazwyczaj widzę dłużej - reszta ostrożna zmyka w trzy sekundy.
Raz podeszłam go na 10m jak spał. 



Niesamowite uczucie być tak blisko dzikości. Przez nie kupiłam lepszy obiektyw to może i zdjęcia będą lepsze.
Jest ich 6 sztuk.
W każdą niedzielę jadę z duszą na ramieniu - "oby był!"... i jest na tej samej łące, w tym samym miejscu. Pełnia szczęścia ;)





Pożegnanie bieszczadzkiej zimy

Pani Danusi dziękuję za komentarz do wpisu „Bieszczadzkie jedzenie”. Wcześniejszego komentarza nie było bo widocznie zabłądził w bezkresie wirtualnego świata.
          Po informację o imprezach odsyłam do Jagody Miłoszewicz z Chaty Magoda – Lutowiska.
To miejsce gorąco polecam wszystkim, którzy w Bieszczadach potrzebują pełnego luksusu za umiarkowaną cenę.
         Letnią wędrówkę zaczynam 2 czerwca lądowaniem w Polańczyku skąd będę szedł przed siebie i z pewnością zahaczę o Magodę na sesję zdjęciową.

A teraz pora na obrazkowe pożegnanie bieszczadzkiej zimy.


Kilka dni temu było jeszcze jak wyżej, a teraz miejscami prawie wiosna.


Jak widać po śladach, ludzie tędy nie chodzą, za to wilki jak najbardziej. Jutro napiszę o wilkach.


piątek, 23 marca 2018

Uspokojenie

Wszelki bezruch, stagnacja, jest nie do utrzymania na dłuższą metę.

Tak, jak stojąca woda w sadzawce się zamula, pieniądze w bezruchu kisną i nie dają radości - życie człowieka idącego utartym szlakiem powoli staje się martwe.
    Dla wzrostu potrzebny jest ruch falowy, przeciwieństwa, zaburzenia.
Z tego powodu Osho podkreślał: -zrób co pewien czas coś szalonego, sam wprowadź jakąś zmianę w swoim życiu.
Bo powoli umiera ten, kto chadza tymi samymi ścieżkami i raz na zawsze ma ustalone poglądy.

Albo inaczej: - kto nie zmienia poglądów jest martwy lub głupi. 
Zmiany, zaburzenia są nieodzowne w przyrodzie, we wszechświecie oraz w naszym życiu, które jest przecież cząstką świata.
      Tym zmianom służą wszelkie przeciwności losu, niespodziewane obroty zdarzeń. Ja przykładowo co jakiś czas czuję, że cichnie wir zdarzeń wokół mnie, a ponieważ lubię zmiany i ufam, nadaję do Anioła: - Aniele działaj! Na manifestację działań Anioła nie potrzebuję długo czekać.....
        A to jest fascynujące! Oraz godne i sprawiedliwe....
Wszelkie przeszkody, przeciwności losu nie są ani dobre, ani złe, one są po pierwsze primo niezbędne, a po drugie primo: - one po prostu są.                                                                                               

Lecz bywają także momenty, gdy wokół dzieje się zbyt dużo i przychodzi naturalna potrzeba wyciszenia. Ależ wczoraj się działo!
Dlatego dziś o świcie, dla uspokojenia musiałem wyjść na łąki.





USPOKOJENIE

Wydarzyła mi uspokojenie ta chwila
i kamień odwalić od tajemnic
i kamień odwalony ucałować
i zajrzeć w jaskinie moje tajemnice

Cicho jest niepomiernie i mężność
w domostwach moich kościach
w krąg obiegły mnie dziwne zwierzęta
tańce wolne odprawiać radosność

Nieprzebrana jest chwila wiersza łaska
która mi skinąć bym w sobie popadł
i tam ujrzanym więcej nie płakał
i podziękował weselnym raz płomieniem

i wyszedłem na łąki

                                            EDWARD STACHURA

czwartek, 22 marca 2018

Stacja Jelitkowo


 Do dzisiejszego wpisu naszykowałem następne zdjęcia z albumu państwa Antkowskich – Dominiki i Mariusza.
 

Zdjęcia jak widać robione były z teleobiektywu czyli z daleka.... i od razu świta mi myśl, aby pokazać jakieś zdjęcie z bliska.....

Bez urazy, ale jakoż że pogoda ducha jest ważna, oraz że jestem już w nastroju przedwakacyjnym, dołączam bardzo piękne zdjęcie zrobione z bliska i tematycznie związane z żubrami, a takoż dodaję anegdotę pasującą do całości.

Nie na darmo jeden z moich bieszczadzkich przydomków brzmi „Jajcarz”.

Rzecz dzieje się w ludzkich jelitach.

Aktorzy: - antybiotyk, bakterie, glista ludzka i tasiemiec.
Akcja: - uciekają bakterie i widząc tasiemca krzyczą – „Uciekaj! Antybiotyk nadchodzi!”

Tasiemiec: - „eee tam, nie boję się”....
Po chwili leci ostatnia bakteria i krzyczy to samo: - „Uciekaj!”
Tasiemiec wymięka i przesuwa się do swojej koleżanki glisty.
Mówi do niej: - „Wiesz co? Wyjeżdżamy! Łap walizki i zasuwaj do stacji Jelitkowo, ja się piorunem spakuję i do ciebie dołączę”.

Wrócił, spakował manatki, wpada na stację i widzi, że glista siedzi na walizkach, a płacze tak, że aż się usmarkała.
  • Co się stało? - pyta.
  • Glista: - Ach nieszczęście! Uciekła nam ta wieczorna kupa z godz. 18.10!

środa, 21 marca 2018

Wilk pod gruszą

.Przeglądam zdjęcia, wybieram materiał do kolejnych wpisów i natykam się na już zamieszczane zdjęcie wilka.
Za wilkiem widać jakieś charakterystyczne drzewo.....
 Przecież ja to miejsce bardzo dobrze znam!


Autorami zdjęcia są państwo Antkowscy - Dominika i Mariusz.
Poznaliśmy się w 2013 roku na górze 686 pod Chryszczatą, dokąd przychodziłem z byłej strażnicy WOP – Szwejkowo, aby pobiwakować tydzień w otoczeniu niesamowitości. Moi znajomi wdrapywali się tu terenówką.
       Dzięki temu że można było (dziś już nie można, teren prywatny) dojechać na samą górę, zachwycony miejscem, zaprosiłem tu mego przyjaciela Jana Gabriela. Janowi bardzo się podobało, co widać we wpisie z 11 XII 2015 - „Chwila wspomnień”.

Dziś znowu chwila wspomnień: - za namiotem, nieco wyżej, na krawędzi zbocza, gdzie zaczyna się łąka, rosła stara grusza. Lubiłem to drzewo...
Na zdjęciu widać część jego gałęzi. To za tą gruszą, ale od strony łąki, stał wilk.


Miejsce jest na samej krawędzi zbocza, a więc odsłonięte na wiatry, co spowodowało, że grusza pomimo wieku zbyt wysoka nie jest.
Być może wyrosła z pestki rzuconej przez żołnierza w Bitwie Karpackiej i ma sto lat.
     Drzewo jest częściowo uschnięte, rosochate, z duszą, a przez to niepospolite nawet jak na Bieszczady.
Często stawałem pod tą gruszą, bo było stąd dobre pole do obserwacji.
Wilk z pewnością też tak uważał.


Tu widać całą gruszę w perspektywie za dzwonkami.


A tu część gruszy, nieco niżej Zbyszkowy namiot, a na horyzoncie przełęcz Żebrak.



 Spojrzenie spod gruszy w stronę Baligrodu
Ależ był wtedy upał, gdy robiłem te dwa ostatnie zdjęcia. Upał bez wiatru, nagrzane powietrze falowało na południowym zboczu, nawet świerszcze przycichły.

wtorek, 20 marca 2018

Lampa Aladyna

Bardzo piękna bajka, czyli co najmniej cztery mądrości.

Aladyn żył po swojemu, w wolności, nie dawał sobą kierować, nawet matka nie była dla niego autorytetem.

- Pierwsza mądrość ogólna: - warto mieć swój świat i nie poddawać się indoktrynacji.

Aladyn nie podlegał indoktrynacji, która przynosi lęki, dlatego właśnie wpadł w oko Czarownikowi. Czarownik zaproponował Aladynowi umowę: - jest zadanie do wykonania. Dostaniesz adres i hasło.
Chodziło o czarodziejską lampę.
Lampa była prawie własnością Czarownika, bo bez jego hasła zadanie było niewykonalne.

Aladyn się zgodził. Umowa została zawarta. Czarownik i Aladyn stali się wspólnikami. Czarownik zapłacił Aladynowi z góry.

- Druga mądrość: - Nie bądź głupi, nie płać z góry.

W trakcie wykonywania zadania Aladyn postanowił zerwać umowę z Czarownikiem. I teraz nastąpiło niezłe zamieszanie.

- Trzeci przekaz dla dzieci: - Umowę można zawsze zerwać. Kichaj na wspólnika. Świat dorosłych jest pokrętny. A ty młody słuchaj bajki i ucz się jak wychodzić w tym świecie na swoje.

Czarownik próbował różnymi czarodziejskimi sposobami odzyskać lampę. Bez skutku jednak.
Próbował także zwykłych ludzkich sposobów: - groził i prosił. Nadaremnie.
Aladyn mistrzowsko żonglował czarodziejskimi sztuczkami, szybko się uczył bowiem.
Wydawało mu się, że ma już wszystko.
A Czarownik chciał tylko odzyskać lampę.
W końcu Aladynowi znudził się namolny wierzyciel. Sięgnął po rozwiązanie ostateczne : - zaczaił się na Czarownika i obciął mu głowę.

- I tak oto bajka o Aladynie podsuwa dzieciom czwartą mądrość: - Ukradnij, a jeśli ktoś będzie na tyle bezczelny, żeby domagać się zwrotu zagrabionej rzeczy – możesz zastosować obciach.


poniedziałek, 19 marca 2018

Błogosławiona klątwa

Bardzo lubię słuchać o różnych cudach-niewidach i historiach nie z tej ziemi. Dziś opiszę historię Tiziano Terzianiego, włoskiego dziennikarza.
Zdarzyło się to w Hongkongu.
Była wiosna 1976 roku, gdy Terziani „przypadkiem” trafił do wróżbity. 

Wiarę w duchy, wróżby i temu podobne rzeczy zaliczał do zabobonów i traktował sceptycznie. Przypadek polegał na tym, że nie miał najmniejszego zamiaru udawać się do wróżbity, ale uległ grupie przyjaciół, którzy go do jasnowidza właściwie zaciągnęli.

Jak napisał Tiziano: - ”Życie jest pełne sposobności (znaków stojących na poboczu Drogi Życia), problem polega jedynie na tym, aby je rozpoznać, a to wcale nie jest łatwe.
     W moim przypadku sposobność miała wszelkie znamiona klątwy, usłyszałem bowiem: - Strzeż się! Istnieje wielkie ryzyko, że umrzesz w roku 1993. Dlatego nie wolno ci w tym roku latać samolotem albo helikopterem. Nigdy!. Ani razu! Jeśli nie zginiesz w tym roku w katastrofie lotniczej, dożyjesz osiemdziesięciu czterech lat”.
Z perspektywy roku 1976 był to czas tak odległy, że stanowił właściwie całą wieczność.
     Jednak lata mijały i nadszedł koniec 1992 roku. Tiziano przypomniał sobie o przepowiedni i miał dylemat: - „Czy uwierzyć staremu Chińczykowi i przeorganizować swe dziennikarskie życie?”.

Mieszkał już wówczas w Azji od ponad dwudziestu lat. Najpierw w Singapurze, potem w Hongkongu, Pekinie, Tokio i wreszcie w Bangkoku.
Dzięki temu potraktował wróżbę po azjatycku: - nie walczyć, lecz się ugiąć.

Od tej chwili, od Sylwestra 1992/1993 podróżował z pomocą wszystkiego, tylko nie tego, co lata.
Decyzja okazała się znakomita! Rok 1993 stał się rokiem niezwykłym. Tiziano tak to ocenił: - miałem zginąć a ODŻYŁEM!
To, co początkowo wydawało się klątwą, okazało się błogosławieństwem, odzyskałem poczucie odkrywania i przygody.

W lecie 1993 wyjechał z Bangkoku odwiedzić matkę mieszkającą we Florencji. Jechał przez Kambodżę, Wietnam, Chiny, Mongolię, Syberię itd.
Po miesiącu wylądował we Florencji.

Jeszcze zapoznajmy się z opisem wizyty u staruszka Chińczyka.

Wróżbita mieszkał w jednym ze starych, niszczejących mrówkowców w Wanchai. Drzwi do mieszkań były otwarte nawet w nocy, aby wpuścić powietrze, ale przed złodziejami chroniły kraty zamykane na kłódki.
         Stanęliśmy przed właściwą kratą.
W środku na podłodze stał mały ołtarz z czerwoną lampką oraz miska ryżu i pomarańczy przeznaczonych dla lokalnych bóstw i duchów przodków.
       W powietrzu unosił się przyjemny zapach kadzideł. Za starym żelaznym biurkiem siedział starszy Chińczyk w kamizelce bez rękawów, z wygoloną głową.
Kościste ręce spoczywały na wiekowych książkach i liczydłach.

Stałem z boku, gdy wróżbita udzielał porady żonie przyjaciela.
Potem starzec wskazał na mnie i powiedział w nieznanym mi dialekcie kantońskim: - ”On mnie interesuje”.

Odmierzył sznurkiem długość mego przedramienia, potem obmacał mi czaszkę, spytał kiedy się urodziłem, w jakiej porze dnia, zrobił kilka obliczeń na liczydłach, spojrzał mi w oczy i powiedział: - „Mniej więcej rok temu miałeś zginąć gwałtowną śmiercią, ale uratował cię uśmiech”....

To była prawda, ale....skąd on mógł o tym wiedzieć!!!?

Zdarzyło się to w Kambodży rok wcześniej.
Kraj zajmowali Czerwoni Khmerowie.

Wyjechałem z Phnom Penh kilka dni przed upadkiem miasta.
Jednak w hotelu Oriental w Bangkoku, dopadło mnie sumienie i postanowiłem wrócić i spróbować ratować przyjaciół zdanych na łaskę Czerwonych Khmerów.
     Wynająłem samochód, dojechałem do granicy i 18 kwietnia przeszedłem po stalowym moście na drugą stronę granicy.
Idąc drogą, mijałem tłumy spanikowanych Kambodżan, gnających w przeciwnym kierunku. Dobytek wieźli na wózkach, taczkach, samochodach. Wszyscy byli przerażeni, wszyscy chcieli uciec do Tajlandii. Machali na mnie, żebym zawrócił, ale tym się nie przejąłem.
      Zbliżałem się do centrum Poipet, gdy z przeciwnego kierunku wchodzili do miasta Khmerowie.
Nie było żadnego oporu, nikt nie strzelał. Żołnierze rządowi rzucali broń, zrzucali mundury i uciekali.

Pierwsza grupa Khmerów minęła mnie tak obojętnie, jakby mnie w ogóle nie zauważyli, ale już z następnym oddziałem było inaczej....

Obskoczyli mnie, wymierzyli pistolety maszynowe i kazali ustawić się pod murem na rynku, z okrzykami: - „CIA! CIA! Ameryka! Ameryka!”, szykując się do rozstrzelania.
       Patrzyły na mnie dzikie oczy, poczerwieniałe od malarii, a krzyk nie ustawał.
Byłem pewien, że zaraz mnie zabiją.
Instynktownie wyciągnąłem z kieszeni koszuli paszport i uśmiechając się powiedziałem, nie wiem czemu po chińsku: - „Jestem Włochem. Włoch, nie Amerykanin.”

Z grupki gapiów stojących za żołnierzami wyszedł mężczyzna o prawie białej skórze – z pewnością miejscowy chiński sklepikarz – i przetłumaczył na khmerski moje słowa.
     Khmerowie opuścili lufy i przekazali mnie w ręce młodego oficera, który kilka godzin mnie wypytywał, co jakiś czas mierząc mi w twarz, w nos, lub między oczy z wielkiego chińskiego pistoletu.
       Przed zmierzchem pojawił się na scenie jakiś starszy, ważniejszy oficer. Przez kilka długich minut rozmawiał ze swym podkomendnym, a potem zwrócił się do mnie w nienagannej francuzczyźnie, że z radością wita mnie w wolnej Kambodży, że dni są historyczne, wojna się skończyła, a ja mogę wracać do domu.

Jeszcze tego samego wieczoru leżałem w pięknej, chłodnej, jedwabnej pościeli w hotelu Oriental w Bangkoku.

Jeśli ktoś mierzy do ciebie z karabinu – uśmiechaj się”, powtarzałem odtąd dzieciom.
Zdaje się, że to jedna z nielicznych lekcji życiowych, jakie mogłem im przekazać z czystym sumieniem.
Tyle, że nauczyłem się czegoś jeszcze. Prawdziwy strach, jak zwykle, pojawił się dopiero potem. Całymi miesiącami dręczyły mnie zmory senne.

Jak jednak dojrzał to chiński wróżbita w swym małym, zaniedbanym mieszkanku w Hongkongu?

Wracamy do wątku przepowiedni, która początkowo wydawała się klątwą – „nie lataj samolotami w 1993 roku, bo zginiesz”.

Tiziani pisze: - „Od pierwszego stycznia1993 roku zmienił się mój świat i moje spojrzenie na ten świat. Pilnowałem przestrzegania przepowiedni, a życie wydawało mi się szalenie atrakcyjne.
Dalej podróżowałem intensywnie, ale robiłem to inaczej niż dotychczas.
      Przepowiednia przypomniała o sobie już dwudziestego marca 1993 roku.

Coś się zaczęło dziać w Kambodży. 
Dla dziennikarzy podstawiono helikopter ONZ.
Było w nim piętnaście miejsc – czternaście zajętych, piętnaste czekało na mnie.
Nie poleciałem.
Moje miejsce zajął niemiecki kolega.
Helikopter się rozbił”......

piątek, 16 marca 2018

O pośpiechu


Pewien rabbi zobaczył zaaferowanego, biegnącego człowieka.
Zatrzymaj się!” - powiedział do niego.
A kiedy ów stanął, zapytał: - „Dokąd tak pędzisz?”
  • Biegnę za zarobkiem” – odpowiedział zadyszany mężczyzna.
  • A skąd wiesz – pytał dalej rabbi – że twój zarobek biegnie przed tobą, a ty musisz go ścigać? Może on jest za tobą i gdybyś się tylko zatrzymał, on by cię dogonił?                                                                                                   No tak, ale ty właśnie przed nim uciekasz”....



Pośpiech nic nie pomoże – nie przyspieszysz ani nie opóźnisz – wszystko dzieje się we właściwym czasie i właściwym miejscu.

Z okazji przypowieści o rabbim, przypominam, że dwieście osób na świecie posiada połowę całego ziemskiego majątku.

Niecałe dwa procent ludzkości ma 98 % całości dóbr ziemskich.
I przeważnie są to Żydzi.

Większość laureatów Nagrody Nobla to Żydzi.


czwartek, 15 marca 2018

Chwila


Idę stokiem pagórka zazielenionego.
Trawa, kwiatuszki w trawie
jak na obrazku dla dzieci.
Niebo zamglone, już błękitniejące.
Widok na inne wzgórza rozlega się w ciszy.

Jakby tutaj nie było żadnych kambrów, sylurów,
skał warczących na siebie,
wypiętrzonych otchłani,
żadnych nocy w płomieniach
i dni w kłębach ciemności.

Jakby nie przesuwały się tędy niziny
w gorączkowych malignach,
lodowatych dreszczach.

Jakby tylko gdzie indziej burzyły się morza
i rozrywały brzegi horyzontów.

Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego.
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.
W dolince potok mały jako potok mały.
Ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze.
Las pod pozorem lasu na wieki wieków i amen,
a w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie.

Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.
Jedna z tych ziemskich chwil
proszonych, żeby trwały. 

                    Wisława Szymborska 



środa, 14 marca 2018

Opabinia

Wyścig Czerwonej Królowej 6

Po epizodzie warangerskim Miss Ewolucja dopiero rozkręciła się na dobre.
Zgromadziła prekursorów przyszłych królestw zwierząt, roślin i grzybów. To był ówczesny suweren.
     Zgromadziła i przeprowadziła z nimi konsultacje, chociaż nie musiała, pytając czego oczekują. Czyli demokracja pełna.
Grzyby były zdecydowane zostać grzybami.
Gorzej było z pozostałymi organizmami. 
Owe państwo nie było jeszcze do końca pewne, czy chcą być roślinami, czy zwierzętami.
Właściwie były raczej zwierzętami.
Czy może jednak roślinami?
Albo czym?

Wahały się i myślały. Bo miały czas.
W rzeczy samej ediakar dopiero niedawno został wpisany do tabeli stratygraficznej. Zanim to się stało, ostatnie 90 milionów lat prekambru uchodziło za czarną skrzynkę, z której nie można było odczytać, w jaki sposób nastąpił tak gwałtowny rozwój różnorodnych form życia w następującym później kambrze.
       Kambr według oficjalnej rachuby czasu zaczyna się przed 542 milionami lat od werbli Miss Ewolucji.
Dosłownie nagle pojawia się bowiem mnóstwo wysoko rozwiniętych organizmów, z nogami, oczami, szczypcami, pancerzami, skrzelami, płetwami, wnętrznościami i nieposkromionym apetytem na drogich sąsiadów.
        Co to się porobiło, że na scenę wyszło aż tylu aktorów naraz?
Wygląda to, jakby nastąpiło zerwanie z zasadą stopniowego, płynnego rozwoju.
Bo w skali kosmicznej historii Ziemi, ten okres przejściowy był dziwnie krótki: - minęło zaledwie kilka milionów lat, a wykształciło się ponad sto różnych typów budowy!
Nastąpił tak gwałtowny przeskok, że aby go zrozumieć, wyobraźmy sobie scenę:

Porośnięte sierścią humanoidy wymachują maczugą, chrząkają, śpią w jaskini w zwartej grupie aby utrzymać ciepło, nawet puszczane donośne, zdrowe bąki, na które odpowiada jaskiniowe echo, nie rozluźniają tej ogólnej obłapki-przytulanki.
Przeskok!

I teraz te sierściaki ni stąd, ni zowąd są ogolone, patrzą na świat z okienek samolotów i rzucają mądrości typu E = mc do kwadratu.
Opiszę tu jednego stwora z epoki kambru, czasu, którego dewizą był wyścig zbrojeń i hasło: - jeżeli ty mnie nie pożresz, to ja pożrę ciebie!

         Opabinia.

Ponad piaszczystym dnem sunie falistymi ruchami coś, co przypomina skrzyżowanie odkurzacza z pancernym pociągiem Pendolino.
    Giętka, wężowa szyja wychodzi z okrągłej głowy i jest zakończona zębatymi szczypcami - jak w maszynach rozbiórkowych zgryzających betonowe wielopiętrowe domy.
Tuż nad nasadą szczypiec wybałusza się pięcioro oczu, patrzących jednocześnie w różne strony.....
    Opabinię zrekonstruowaną całkowicie, pokazano po raz pierwszy na kongresie naukowym w 1972 roku.
Na jej widok naukowcy wybuchnęli gromkim śmiechem, a jeden z biologów stwierdził, że ewolucja musiała być na niezłym haju, kiedy tworzyła opabinię.
Nieuprawniona opinia.
      Znamy już bliżej Miss Ewolucję i wiemy, że w jej torebce jest wiele różności, ale narkotyków brak.
Miss Ewolucja w każdym momencie panuje nad sytuacją. Opabinię kochała tak, jak pająk kocha swoje dzieci: - kiedy żarłoczny odkurzacz odegrał już swoją rolę, skreśliła go z listy bez żalu.
Możemy być jej za takie działanie wdzięczni – NFZ nie chciałby płacić za leczenie pacjenta z pięciorgiem oczu.
Podsumowując: - ewolucyjny postęp znacznie przyspieszył i zaczął się dokonywać wybuchowo.

wtorek, 13 marca 2018

Zapora Gwiezdna na Wig 20

We wpisie Berkshire Hathaway napisałem o Zaporze Gwiezdnej, że kiedy wypada czytelnie na dole, Wig 20 będzie wzrastał.
Podana data – okolice połowy marca wypadła jak na razie czytelnie na dole, przyjmując za dzień zwrotu utrzymane podwójne dno z 9 marca.
       Proszę zwrócić uwagę że Wig 20 wykonał idealne podwójne dno, a drugi dołek wykresu kontraktów był o kilka punktów wyżej od pierwszego.
Pewna doza niepewności związana jest z wygasaniem marcowej serii kontraktów, a więc lekka ostrożność i jazda w górę na nowe maxima.
W piątek spróbuję napisać coś o falach.

Był wdech i wydech, czyli falowanie na wietrze i oto zatęskniłem znowu do poprowadzenia zbyszkowej przemowy dla kameralnej grupy inwestorów, aby pokazać jak czytać wykresy i skutecznie inwestować.

Pomyśl dobrze
Powiedz – napisz co pomyślałeś
Wykonaj swoją myśl.

Pomyślałem, napisałem, a wykonanie możliwe po wakacjach.
Listopad?

DOPISANE PO DZISIEJSZEJ SESJI
Po pierwsze: Miałem pisać o falach w piątek, a robię to dziś z powodu licznych maili: - Zapora w okolicy połowy marca pozostaje cały czas w mocy.
Po drugie: - kilku inwestorów napisało, że fale mogą być jak niżej. Czyli dołek może być jeszcze przed nami. Tak może być, nawet pasuje. A dziś spadliśmy z powodu DAXA oraz nie puściła SMA 18.
Kiedy może być ten ewentualny dołek? Dzień wygaśnięcia kontraktów, lub do 20 marca na przykład. Dalej są to okolice połowy marca. Jak to będzie w praktyce rynek nam pokaże.

Iść boso po krawędzi fal

Ciągnie mnie do miejsc, gdzie duch spotyka się z przestrzenią, gdzie jest ciekawe światło i nie ma ludzi.
To wszystko można dostać poza sezonem, o świcie lub zmierzchu, nad morzem.



Kiedy idę boso po krawędzi fal, wydaje mi się, 
że roztapiam się w przestrzeni.
Jestem, a jakby mnie nie było...

poniedziałek, 12 marca 2018

Szczególny sposób widzenia świata

W „Opowieści o Tybecie” Dalajlama opowiada o dwóch sposobach widzenia rzeczywistości – zwyczajnym i szczególnym.
Ten szczególny sposób widzenia nazywa także holistycznym.

Szczególny sposób widzenia świata reprezentowali również mistycy Kabały
(Był wpis o Księdze Zohar i liczbach kabalistycznych).

A ileż razy zetknęliśmy się z lustrzanym odbiciem, czytaliśmy o dualizmie, albo że świat to tylko maya - złudzenie?

O co chodzi w tym szczególnym - holistycznym widzeniu świata?

Otóż rzeczywistość jest zupełnie inna, niż nam się wydaje.
Sedno sprawy da się uchwycić na przykład dzięki wierszowi przysłanemu przez Rafała.


Dziś był absolutnie najgorszy dzień
I nie próbuj przekonać mnie, że
W każdym dniu jest coś dobrego
Bo jeśli przyjrzysz się bliżej
Świat jest złym miejscem
Nawet jeśli
Dobro przebija się czasami
Radość i szczęście nie trwają długo
I nie jest prawdą, że
Wszystko jest w umyśle i sercu
Gdyż
Prawdziwe szczęście można osiągnąć
Tylko jeśli otoczenie jest dobre
Nieprawdą jest, że dobro istnieje
Na pewno się zgodzisz, że
Rzeczywistość
Stwarza
Moje nastawienie
To wszystko jest poza kontrolą
I nigdy, nawet za tysiąc lat, nie usłyszysz jak mówię, że
Dziś był dobry dzień.


A teraz przeczytaj od dołu do góry